A oto historia Pepy:)
Cześć,
Znamy się tylko z
FaceBooka, a ponieważ jestem bardzo towarzyszka, to się
przedstawię: Cześć, mam na imię Pepa! Choć zajmującysię mną
człowiek woła na mnie po prostu Świnka, to dzieci, z którymi się
kiedyś bawiłam i chodziłam na spacery nazwali mnie Pepa (podobno
to jakaś znana świnka).
Przez ponad rok
mieszkałam w pewnej stajni k. Zawiercia, gdzie zabrały mnie dwa
miłe człowieki, one. Byłam bardzo mała, chuda i trochę chora,
mieściłam się podobno do pudełka po butach, a mój ówczesny
człowiek powiedział: „bierzcie, nie będzie z niej pożytku”...Nie
wiem co to znaczy, ale one mnie wzięły. Było mi tu naprawdę
fajnie – dużo innych, dziwnie wyglądających zwierzaków, podobno
jakieś konie, koza i takie małe miauczące. W każdym razie bardzo
fajnie mi się z nimi mieszkało, bo – jak już wcześniej
podkreśliłam – lubię towarzystwo człowieków i innych stworzeń.
Nie wiem co się stało,
ale nagle zostałam całkiem sama...Wszystkie zwierzęta, które tu
ze mną mieszkały, nagle zniknęły! Nie, nie były chore, nie wiem.
Przestały pojawiać się też te człowieki-one, prócz jednego,
który codziennie mnie tu odwiedza i którego lubię, bo przynosi mi
zawsze coś dobrego do jedzenia i drapie mnie za uchem.
filmik: Pepka w Rudnikach
Ale ogólnie było mi
smutno...Nie umiem mieszkać w samotności, nie jestem tego nauczona,
zresztą chyba ogólnie to nic przyjemnego – siedzisz w małym,
zamkniętym mieszkaniu cały czas, na kilka minut dziennie zaglądał
tutaj ten mój ulubiony człowiek – chciałam z nią wyjść,
pohasać po trawie, pobyć dłużej...Ale ona chyba miała dużo na
głowie, była tylko na chwilę, trudno. A więc było mi tylko
smutno i brakowało innych stworzeń...
*****
A tu nagle, jakiś czas
temu, przyjechały aż cztery człowieki! Nie wiem co tak naprawdę
chciały, ale w sumie, oprócz tego, że momentami najadłam się
strachu, było całkiem zabawnie! Myślę, że one chciały się ze
mną pobawić trochę, bo najpierw wypuściły mnie z boksu do
stajni, potem na trawkę, wooooow! Dawały mi jabłka, marchewki i
kapustę, a ja brykałam beztrosko! Drapały mnie po grzbiecie, a
jednej nawet pozwoliłam po brzuchu – straaaasznie to lubię!
No, w każdym razie nie
wiem o co do końca chodziło, zwłaszcza tym dwóm większym
człowiekom, co miały takie włosy na pyszczku jak ja – chyba mnie
chcieli złapać, to było straszne...! Duże, białe auto, jakaś
drewniana skrzynia w środku...Nie wiem, bałam się, nigdy wcześniej
nie byłam w takiej sytuacji i to nie było wcale fajne...Choć w
sumie mogłam pobiegać dość długo i te człowieki się mną
interesowały, chodziły za mną, wołały..”Pepa!” wołały, a
mój człowiek „Świnka!”, więc w sumie muszę przyznać, że
jestem dwojga imion.
No i potem mnie zamknęły
w boksie i pojechały...Ale tak po cichu sobie myśłam, że jeszcze
wrócą. Miałam nadzieję, że nie z tym samochodem, ale po prostu
będą chcieli ze mną pobyć i pobawić się.
*****
I co się stało?
Faktycznie wrócili, znów za jakiś czas, tylko teraz jakoś tak
dziwnie było: nie wypuścili mnie na trawę, nawet z boksu nie
chcieli, dziwne te człowieki, ale znów był i mój i te dwa, co
ostatnio i jeden jakiś nowy...W ogóle stałam dłuuugo w moim
mieszkaniu, one podchodziły, a onych tylko słyszałam jak coś tam
mówią międyz sobą, nie wiem co...W każdym razie potem w końcu,
po długim czekaniu, wyszłam – jejku, jaka ja byłam głodna! Nie
wiedzieć czemu mój człowiek nie dał mi wcześniej dość
jedzenia, ja normalnie przecież jem więcej...
No szłam za jabłkami,
co miałam zrobić, byłam głodna...A potem do większego
mieszkania, tam trochę siana i jabłka dawali, no i znalazłam w
sianie jakieś ziarna, bo mi nie chcieli jakoś więcej jeść
dać...Długo tam byliśmy, w tym dużym mieszkaniu...Oni stali tylko
i wołali mnie „Pepa!”, cmokali i ogólnie kusili jabłkami, one
mnie drapały za uszami i coś tam pokazywały w kierunku dużego,
żółtego czegoś – znów ta skrzynia tam, nie chciałam iść...No
ale w końcu miałam jakoś tak mniej miejsca i nie mogłam uciec
już, więc weszłam do środka – co miałam zrobić...
No i potem nie mogłam
już stamtąd wyjść...Żółto wszędzie i ciasno, co prawda siano
pod nogami miałam i schowane w nim jabłka, ale nie mogłam się
obrócić, wyjść, nic...To było bardzo nieprzyjemne,
straszne...Ale pomyślałam: „Co ja mogę teraz zrobić? Muszę być
spokojna, bo w spokoju tkwi siła, nic mnie w sumie nie boli i nikt
mi nic nie robi złego, tylko ciasno...” Słyszałam głosy mojego
człowieka jeszcze i innych, drapanie po grzbiecie...Potem warkot
dziwny, nie wiem co to. I nagle wszędzie zrobiło się żółto...I
coś porwało tyo, w czym ja byłam...Zaczęło się ruszać,
przestraszyłam się...Jeszcze głos mojego człowieka, głos drugiej
onej, co mnie wcześniej głaskała, drapała i karmiła i już tylko
warkot...Położyłam się, nic więcej nie mogłam zrobić...
Chyba spałam
długo...Nagoe warkot ustał i znów usłyszałam głos człowieków
i tej onej, co mnie karmiła, ucieszyłamm się, chciałam wstać,
nie da się...Człowieki ucichły, próbowałam wstać, ale
zrezygnowałam. Znów warkot i już tylko to, nie wiem jak
długo...Zasnęłam...
Kołysało, kołysało
i...nagle przestało. I znów głosy człowieków, jakichś nowych
też, jakieś szczeki, co wcześniej słyszałam, nie wiedziałam co
się dzieje! Przebudziłam się, ale byłam bardzo zaspana. I nagle
oną człowiekową usłyszałam, zobaczyłam słońce, a ona zaczęła
mnie wołać i drapać po brzuchu, uwielbiam to! Jakaś nowa ona też
dołączyła, chciały bym wyszła...Ale mi się nie chciało
zbytnio. Nagle poczułam ziemniaki – ziemniaczki!!! Musiałam się
ruszyć przecież, choć nogi mi mocno zdrętwiały, nie umiałam
stanąć normalnie by zejść normalnie z tego żółtego
czegoś...Ale jakoś mi się udało, dostałam ziemniaka!
filmik: Pepka w Korabiewicach
No i patrzę i oczom nie
wierzę: słońce, trawa, człowieków kilka, kałuża jakaś
przyjemna, trzy małe szczekacze po lewej, a tam, naprzeciwko, za
płotem...czyżby moi bracia i siostry??? Byłam tak bardzo
zaskoczona tym, gdzi jestem, że niebardzo zważałam na głosy
człowieków i ich przytulanki, musiałam zobaczyć co to za miejsce!
Powąchałam raz, dwa, podeszłam do tego i tamtego kąta – ile
miejsca! Szczekacze nieznośne, powąchałam, a one dalej, człowieki
jakoś tak miło do mnie, a nagle jeden z nich przyniósł mi takie
coś małego do jedzenia - „żołędzie” mówili, nie wiem co to,
ale smaczne!
Trawa, trawa, ziemia,
kałuża i – uwaga! - Zosia i Zygmunt! No tak wołały na nich
człowieki, takie duuuuże jak moja mama kiedyś była...I całe z
błota, hej! Ale fajnie! Podeszłam do nich, obwąchaliśmy się,
myślę, że się polubimy – choć nie jestem pewna do końca czy
się cieszą, że tam jestem...Ale ja się bardzo cieszę! I – jak
Wam mówiłam – jestem bardzo otwarta, więc powinny mnie polubić!
I znów człowieki, no i
suchy chleb, mniam! Jakieś pstryki, ogólnie hałasu dużo,
przestrzeni też, jejku, jak się zachłysnęłam tym wszystkim! No i
jakoś tak powtarzały te człowieki do mnie: „Pepa, to Twój nowy
dom!” - nie wiem o co do końca im chodziło, ale zostałam już
tam, na tej trawce, z Zosią i Zygmuntem, z takimi zwierzakami
meczącymi, co w stajni mieliśmy też, są takie śmieszne...!
Człowieki, co je znałam, znikły...Ale te nowe są też fajne,
mówią do mnie, dają jedzonko dobre, drapią za uchem...I czuję
świeże powietrze w nosie...I chyba to, że to w końcu mój dom –
i że nie jestem sama...
*****
Każdy, kto zechce wraz z nami współfinansować pobyt świnki w korabiewickim schronisku proszony jest o kontakt z nami!:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz